O muzyce:
Ta recenzja to nawiązanie do niedawno poruszanego wątku o najlepszych płytach z Blue Note. A właściwie do kwestii płyt, których chętnie słuchamy i prywatnie bardzo cenimy, choć może nie są to kamienie milowe w historii muzyki.
Do tej kategorii należy "San Francisco" wibrafonisty Bobby'ego Hutchersona. Płyta z 1970 r. zawiera sześć utworów zawieszonych stylistycznie pomiędzy hard-bopem czy też neo-bopem a zelektryfikowanym jazzem z elementami muzyki funk (elektryczny bas, elektryczne pianino, efekty wah-wah).
Bobby Hutcherson gra na wibrafonie i marimbie. Reszta zespołu nadaje zdecydowany rys poszczególnym utworom. Harold Land - saksofon tenorowy, flet ("Prints Tie"!) i obój, Joe Sample - fortepian i pianino elektryczne, John Williams - bas akustyczny i elektryczny, Mickey Roker - perkusja ("Jazz"!).
W "San Francisco" jesteśmy już znacznie oddaleni od brzmienia i kompozycji znanych np. z "Dialogue", ale to jeszcze cały czas prawdziwy jazz - tylko trochę łatwiejszy w odbiorze, bardziej "uliczny", kołyszący. Myślę, że kawałki w stylu "Goin' Down South" (wykorzystany w sample'ach na płycie US3 "Hand On Torch") czy "Ummh" z całą pewnością trafiłyby nawet do tych, którzy zarzekają się, że z jazzem nie chcą mieć nic do czynienia.
Moim zdaniem - bardzo dobra płyta. Bezpretensjonalna, radosna ale inteligentna muzyka. Polecam.
O dźwięku:
Na mojej płycie nie ma napisane nic o masterowaniu. Tym niemniej dźwięk jest bardzo dobry, zrównoważony, z poprawną dynamiką. Oczywiście bez jakichś rewelacji, ale niczego nie można mu zarzucić.
Chcecie testować sprzęt - kupcie se samplera.